Wyprawa rozpoczęła się poranną porą w piątek 04 czerwca 2010. O godzinie 6.45 na dobrze wszystkim znanej stacji benzynowo-wypadowej Shell zebrali się wszyscy uczestnicy wycieczki w osobach: Vito z żonką, Zimny, Pablo, Edi, Smaru z żonką, Włodek z żonką, oraz Miękki z synem – w sumie 8 maszyn.
Po napełnieniu baków 95-cio oktanowym płynem około godziny 7.00 wystartowaliśmy. Vito na pole position dzielnie prowadził grupę. Pogoda piękna, ani grama deszczu, warunki atmosferyczne wręcz wymarzone. Maszyny oblane żywymi promieniami słońca godnie reprezentowały nas na polskich a następnie litewskich drogach oddając swą powagę i dostojność poprzez odblask chromu.
Kolejne kilometry w trasie mijały aż do Augustowa tylko z jednym postojem na tankowanie (maszyn oczywiście). W mieście otoczonym malowniczą Puszczą Augustowską zaplanowaliśmy dłuższy postój na regenerację organizmów i zebranie sił przy pomocy ciepłego posiłku. Po zbawiennym odpoczynku ruszyliśmy dalej w drogę do granicy. Litwa przywitała wita nas ciepłym uśmiechem słońca, co bardzo podbudowało wszystkich i utrzymało dobry nastrój.
Na miejsce dojechaliśmy wieczorkiem. To może nie najlepszy wynik ale nie zależało nam przecież na wykręcaniu czasówki tak bardzo jak na budowaniu więzi i nabywaniu umiejętności na tle przygody. Na początek pobytu w Wilnie niewielkie rozczarowanie, okazało się, że jeden pokój mamy w innej lokalizacji. Niezrażeni zbytnio tym faktem porozdzielaliśmy pokoje i po wypakowaniu bagaży postanowiliśmy odstawić maszyny na parking. Gdy już rumaki były bezpieczne a nasze głowy spokojne, Panie poczyniły drobny lifting i ruszyliśmy na nocny podbój Wilna. Oczywiście, drobne lokalne żarełko oraz napoje strategiczne były bardzo wskazane i konieczne. W końcu nie samymi krajobrazami człowiek żyje. Biesiada zakończona została nad ranem; królestwo za kimono na wygodnych, pachnących łóżeczkach.
Sobotni poranek przywitał nas pięknym słońcem. Po śniadaniu punkt 10.00 wystartowaliśmy na podbój Wilna. Strażnikiem był jak zwykle bardzo dobrze przygotowany do roli VITO i to on z przewodnikiem w ręku prowadził całą grupę podczas zwiedzania atrakcji miasta. Część przysypiała na poszczególnych popasach ze szklaneczką lokalnych płynów. Cóż, nie każdego osobnika zglądanie obcych kątów dnia następnego kręci tak jak wolty w szklankach dnia poprzedniego.
Pomimo drobnych trudności odwiedziliśmy:
- Ostrą Bramę, jedyną zachowaną bramę miejską z cudownym obrazem Matki Bożej. Tam już wszyscy bez wyjątku w zadumie oddaliśmy się jej pod opiekę prosząc o szczęśliwy powrót do domu,
- Kościół św. Anny, olśniewający obiekt o fasadzie w stylu gotyku promienistego,
- Katedrę św. Stanisława, najważniejsza dla Polaków i Litwinów świątynia,
- Aleję Giedymina, czyli główny szlak spacerowy Wilna,
- Górę Trzykrzyskę, jeden z symboli miasta. Z jej szczytu roztacza się najpiękniejsza panorama Wilna i okolic. Odsyłamy do zdjęć w galerii.
- Cmentarz Na Rossie, miejsce spoczynku wielu znakomitych Polaków, m.in. serce marszałka Piłsudzkiego pochowane wraz z jego matką,
- Oraz wiele innych zabytków i pięknych miejsc Wilna.
Zwiedzanie zakończyliśmy dosć już wieczorową porą. Ukoronowaniem obfitego dnia była pyszna kolacja złożona z absolutnie lokalnych potraw.
W niedzielę rano po spokojnym śnie opuściliśmy Wilno około godziny 8.00. Maszyny skierowaliśmy do Trok w celu zwiedzania zamku na wyspie. Tu również doznaliśmy wielu olśniewających widoków o czym świadczą ciekawe zdjęcia.
Następnie o 11.00 wyjechaliśmy z Trok w kierunku ziemi ojczystej. Dojazd do Skierniewic po 20.00 to raczej niezły wynik zważywszy na drobne problemy związane z warunkami drogowymi. Chodzi tu przede wszystkim o korki uliczne. Warto również wspomnieć, iż pomimo słonecznej pogody, uczestnicy wyprawy wciąż zmagali się z porywistym wiatrem, który niekiedy wymagał od kierowców tytanowej siły. Pokłony w kierunku Edzi, która mimo filigranowej postury dzielnie walczyła z wiatrakami i wiatrami.
No i na koniec element wyjątkowego szczęścia w nieszczęściu: jedna z maszyn odmówiła posłuszeństwa w… Skierniewicach, na miejscu rozstania. Próby pchania nie przyniosły pożądanego rezultatu i dopiero kable i dwie młode laski wybawiły nas z opresji. Pozdrowienia w ich kierunku.
Wróciliśmy z dużym bagażem doświadczeń, uśmiechem na ustach oraz niezapomnianymi wrażeniami ze wspólnego wypadu. No i oczywiście z mnóstwem zdjęć, które można oglądać w galerii.
Duży udział w pozytywnych wrażeniach ma jak najbardziej pogoda, która towarzyszyła nam niemal od pierwszego do ostatniego kilometra. Wspólna przygoda bardzo wiąże ze sobą ludzi dlatego warto już myśleć o kolejnej podróży Żelaznego Orła.